monia
Administrator
Dołączył: 13 Lut 2006
Posty: 829
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Słubice
|
Wysłany: Pią 15:11, 24 Lis 2006 Temat postu: Słuchowy serniczek |
|
|
Czy zastanawialiście się kiedyś, po co człowiekowi muzyka?
Dlaczego tak bardzo lubimy śpiewać (choć może nie każdy się do tego przyznaje), dlaczego lubimy tańczyć, czy dlaczego lubimy choćby tylko słuchać muzyki?
Artykuł nie daje konkretnej odpowiedzi na te pytania... ale podaje kilka ciekawych teorii
**********************
Słuchowy serniczek
...czyli...
Po co człowiekowi muzyka?
Wycięte z Onetu
Gdy nucimy sobie, albo wystukujemy rytm usłyszanej niedawno piosenki, większość z nas nie zastanawia się, dlaczego akurat ten utwór tak łatwo wpadł nam w ucho i wszędzie nam towarzyszy. Po prostu dobrze brzmi – myślimy sobie, podobnie jak nasza ulubiona potrawa po prostu dobrze smakuje.
Jednak rosnąca liczba neurologów i psychologów zaczyna dokładniej przyglądać się temu zjawisku. Na przykład naukowcy w Instytucie Neurologicznym w Montrealu przeskanowali mózgi muzyków i stwierdzili, że „dreszczyk”, jaki ci odczuwają, słysząc poruszające ich fragmenty muzyki, wynika z uaktywniania się tych samych części mózgu, jak podczas stymulacji spowodowanej jedzeniem czy seksem.
Ponieważ oczywistym wydaje się, że w jakiś sposób jesteśmy „zaprogramowani” na muzykę, niektórzy naukowcy postawili sobie kolejne pytanie - jak do tego doszło? W książce „This is Your Brain on Music” Daniel Levitin, neurolog z McGill University, wyjaśnia, że „pytanie o podstawę, tę powszechną ludzką umiejętność, to pośrednio pytanie o ewolucję”.
Fakt, że muzyka jest zjawiskiem powszechnym wśród różnych kultur i towarzyszy człowiekowi od bardzo dawna – archeologowie odnaleźli instrumenty muzyczne sprzed 34 tysięcy lat p.n.e. i niektórzy z nich wierzą, że resztki wydrążonej kości sprzed 50 tysięcy lat, znalezione w siedlisku neandertalczyka, to pierwotny flet – sugeruje, że to rzeczywiście może być wrodzona ludzka przypadłość. Niejasny jest tylko cel, czemu ona miałaby służyć.
Ewolucyjne korzyści wynikające z naszego upodobania do jedzenia (odżywianie) i seksu (prokreacja) dają się bardzo łatwo wyjaśnić. Z muzyką sprawa jest jednak dużo bardziej skomplikowana. Pytanie o sens muzyki stało się jedną z wielkich niewiadomych na polu psychologii ewolucyjnej – kontrowersyjnej dyscypliny, zajmującej się ustaleniem pochodzenia różnych aspektów zachowania współczesnego człowieka, od wychowywania dzieci po religię.
Niektórzy psychologowie ewolucyjni sugerują, że muzyka wzięła swe początki ze sposobu, w jaki samce zwracały na siebie uwagę samiczek i próbowały robić na nich wrażenie. Inni widzą jej korzenie w relacji między matką a dzieckiem. Trzecia hipoteza brzmi tak: muzyka jest społecznym spoiwem, które pozwalało tworzyć wspólną tożsamość u wczesnych społeczności ludzkich.
Niewielu czołowych psychologów głosi, że w muzyce nie tkwi zupełnie żaden cel adaptacyjny, a po prostu udaje jej się – jak pisze harwardzki psycholog Steven Pinker – „łaskotać czułe miejsca” w obszarach mózgu, które wyewoluowały do innych celów.
W książce z 1997 roku, „How The Mind Works”, Pinker ochrzcił muzykę mianem „słuchowego serniczka”. Od tego czasu określenie to stanowi wyzwanie dla muzykologów, psychologów i neurologów, którzy są odmiennego zdania.
Pierwszym myślicielem, który spróbował znaleźć miejsce dla muzyki w porządku Darwina, był sam Karol Darwin. W swojej książce z 1871 roku „The Descent of Man” twierdził, że „muzyczne nuty i rytm były na początku rozwijane przez przodków rodzaju ludzkiego po to, by oczarować płeć przeciwną”. Za przykład służył mu śpiew ptaków. U wielu gatunków ptaków osobniki męskie świergolą po to, by zrobić wrażenie na samiczkach. Zależnie od gatunku samiczki ulegają tym samcom, którzy charakteryzują się szerokim repertuarem albo najbardziej złożonymi i niepowtarzalnymi melodiami.
Największym obrońcą tego modelu jest dziś Geoffrey Miller, psycholog ewolucyjny z University of New Mexico. Twierdzi on, że w dawnych społecznościach śpiew i taniec mogły działać w sposób, w jaki czyni się to jeszcze dziś w rdzennych kulturach amerykańskich – jako substytut polowań i wojen. Umiejętność tworzenia pomysłowych melodii i rytmów miałaby być wiązana z inteligencją i kreatywnością, a długie, żmudne tańce są dowodem czyjejś wytrzymałości – a to rodzaj cech, które wybredna samiczka chciałaby widzieć u swojego potomstwa.
Nawet dziś Miller twierdzi, że w muzyce pozostało jeszcze nieco jej prokreacyjnych korzeni. Patrząc na 6 tysięcy najnowszych płyt z jazzem, rokiem i muzyką klasyczną, Miller wylicza, że 90 procent z nich zostało stworzonych przez mężczyzn, i że większość ich dzieł powstała, gdy mieli 30 lat, co jest – jak podkreśla – również wiekiem największej aktywności seksualnej.
Miller wskazuje tu zwłaszcza na przykład Jimiego Hendrixa. Pisze, że mimo iż muzyk zmarł w wieku 27 lat, miał wiele „romansów z setkami fanek, utrzymywał jednocześnie długoterminowe relacje z co najmniej dwiema kobietami i został ojcem co najmniej trójki dzieci w USA, Niemczech i Szwecji. Gdyby żył w warunkach sprzed czasów kontroli narodzeń, pewnie byłby ojcem o wiele większej liczby dzieci”. Według Millera, swoje seksualne powodzenie Hendrix zawdzięczał raczej muzycznemu statusowi niż sławie i charyzmie.
Daniel Levitin dostrzega pewne atuty w modelu seksualnej selekcji, ostrzega jednak przed szukaniem dowodów na tę teorię we współczesnej muzyce. Ważne jest, by pamiętać, że „nie chodzi o kogoś chodzącego ulicą i słuchającego muzyki z iPoda, ani o kogoś słuchającego w filharmonii koncertu Mahlera”. Otoczenie, w którym muzyka ewoluuje, jest o wiele bardziej złożone. Nawet dziś zachodnie wyobrażenie koncertów, które oddziela wykonawcę od słuchaczy oraz muzykę od ruchu, jest anomalią. W wielu językach świata, jak podkreśla Levitin, „jest tylko jedno słowo na określenie muzyki i tańca”.
Inni są jednak bardziej sceptyczni. David Huron, muzykolog z Ohio State University, twierdzi, że model Darwina sugerowałby istnienie różnic w uzdolnieniach muzycznych w zależności od płci. Zwykle bowiem – argumentuje - seksualna selekcja prowadzi do „dymorfizmu”, różnicy w cechach między samcem a samicą. – Tylko paw, a nie pawica, ma piękny, barwny ogon – zwraca uwagę Huron.
- Nie jest wcale oczywiste, czy mężczyźni mają większe zdolności od kobiet w oczarowywaniu kogoś serenadą spod balkonu – dodaje. Zgadza się z nim Steven Mithen, archeolog z England's Reading University. W swojej książce “The Singing Neanderthals” (Śpiewający neandertalczycy) pisze, że męska dominacja, którą Miller widzi w nowoczesnym przemyśle nagraniowym, jest słabym dowodem na różnicę we wrodzonych zdolnościach. Równie dobrze można by to wyjaśnić seksizmem.
Faktycznie, jeśli prawidłowe byłoby to drugie wyjaśnienie, to kobiety były pierwotnymi twórcami muzyki. Jedną z najpowszechniejszych form muzycznych jest przecież kołysanka.
– Wszędzie na świecie matki uspokajają swoje dzieci, używając do tego głosu – mówi Sandra Trehub, psycholog z University of Toronto. – Nie ma kultury, w której nie byłoby tego.
Trehub przeprowadziła badania, które pokazują, że matki - zwracając się do swoich dzieci - niemal automatycznie zaczynają używać bardziej melodyjnego tonu, najbardziej wtedy, gdy nie mogą dotknąć dziecka. To zaprowadziło kilku badaczy, łącznie z Trehub, do rozważań, czy muzyka nie podległa przypadkiem ewolucji od czasów używania jej jako narzędzia do uspokajania dzieci w społecznościach łowiecko-zbierackich. Inaczej niż u innych naczelnych, ludzkie potomstwo nie może po prostu trzymać się pleców matki. Dlatego śpiewanie mogło być sposobem utrzymywania kontaktu matki z dziećmi, kiedy ta musiała zająć się innymi obowiązkami.
Najpopularniejszym wyjaśnieniem jest jednak to, że muzyka pojawiła się wśród ludzi jako sposób na tworzenie poczucia wspólnoty. Mogłoby to między innymi wyjaśniać, dlaczego muzyka – czy to śpiewanie hymnów, czy po prostu urodzinowego „Sto lat” – tak często jest obecna w społeczeństwie. Wzorem nie byłaby więc ani pieśń miłosna, ani kołysanka, ale właśnie hymn. (...)
Istnieją intrygujące wyniki badań, łączące muzykę z funkcją społeczną. Na przykład Daniel Levitin wylicza różnice między dwiema chorobami umysłowymi: syndromem Williamsa oraz autyzmem. Ludzie z pierwszą z tych chorób są opóźnieni umysłowo, ale jednocześnie „wysoce społecznie, werbalnie i muzycznie usposobieni”. Natomiast autyzm, który równie często oznacza mentalne ograniczenia, wiąże się z mniejszymi zdolnościami społecznymi i muzycznymi.
Jednak zdaniem Stevena Pinkera, żadne z tych wyjaśnień nie przekonują o teorii ewolucyjnej celowości muzyki. Pinker nie boi się dostrzec ewolucyjnych cech we współczesnym człowieku – w książce „How the Mind Works” (Jak działa umysł) poświęcił cały rozdział dowodzeniu adaptacyjnego charakteru emocji – ale jeśli chodzi o muzykę, upiera się nadal przy „słuchowym serniczku”.
- To zupełnie fałszywe wyjaśnienia, ponieważ zakładają to, co powinny udowadniać – że słuchanie wspólnie wydobywanych dźwięków spaja ludzi albo że muzyka łagodzi napięcia – mówi. - Ale wciąż brakuje wyjaśnienie, dlaczego tak się dzieje.
Muzyka może być czymś wrodzonym, ale równie dobrze może znaczyć, że w drodze ewolucji stała się produktem ubocznym języka, który Pinker postrzega jako faktyczną cechę przystosowawczą.
Nie tylko on jest sceptycznie nastawiony. W kwietniu tego roku przeprowadzono doświadczenie, kierowane przez Levitina, które miało na celu porównanie fizjologicznych reakcji wykonawców i słuchaczy. Podczas koncertu Boston Symphony Orchestra, dyrygowanej przez Keitha Lockharta, kilku muzyków oraz część słuchaczy podłączono do monitorów, które śledziły pracę ich serc, napięcie mięśni, oddech oraz inne emocjonalne reakcje ciała.
I choć Lockhart cieszył się z tego, że mógł być świnką doświadczalną Levitina, mówi, że zupełnie nie interesują go korzenie muzyki.
– Wystarczy mi, że wiem, że muzyka prowadzi do różnych emocjonalnych reakcji prawie u każdego, czym nie może pochwalić się żaden inny rodzaj sztuki.
– I nigdy specjalnie nie chciałem wiedzieć, dlaczego tak się dzieje.
**************
I co Wy na to?
|
|